środa, 16 października 2013

VII


"W przypadłości z jaką się zmagasz mówienie sobie, że masz coś po prostu zrobić nigdy nie działa, nie zauważyłaś? Każdy jeden czynnik działa przytłaczająco, ciągnąc mackami pod ziemię. Musisz poczuć, że jesteś w stanie postawić kolejny krok, dopiero wtedy się to uda. Nie zrobisz go nakazując sobie... A ludzi, którzy cię bagatelizują po prostu poślij do diabła. Bo jak widać w dupie byli i gówno widzieli... Jesteś wyjątkowo wojownicza i, muszę przyznać, tylko to nie wpycha cię w obłęd. Pomimo starań moich, twoich i zapewne twoich przyjaciół."

Wiem, że większość z Was nie ma pojęcia o czym mowa powyżej. Ale odnosi się to, moim zdaniem, tak samo do grypy, bólu głowy, czy anginy, jak i do schizofrenii czy raka, więc konkretyzowanie nie ma tutaj znaczenia, cóż, nie każdy też musi chcieć o takich rzeczach czytać.
Postawiłam sobie ostatnio kilka pytań, nie mogę znaleźć na nie odpowiedzi.
Czy chciałabym być normalna, taka jak wszyscy? Jak wtedy wyglądałoby moje życie? Jak rozwiązałabym parę spraw?
Kiedy byłam mała, byłam wesołą, bardzo towarzyską dziewczynką, miałam mnóstwo przyjaciół i znajomych, zarówno na podwórku, jak i w szkole. Beztroskie życie zdawało się nie mieć końca, byłam 'gwiazdą' szkolnego zespołu, chętnie pchałam się do ról w teatrzykach i przedstawieniach, uwielbiałam centrum uwagi, uwielbiałam to, że ludzie mnie lubili, pomimo tego, że zawsze dokuczano mi z powodu nadwagi. Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, byłam zupełnie przekonana, że nadrabiam charakterem. I poniekąd tak było.
Cały ten bullshit zaczął się akurat kiedy przechodziłam okres buntu w liceum. Hormony robiły swoje, ja podejmowałam 10x głupsze decyzje niż powinnam, pomimo tego, że nawet bez młodzieżowej szajby nie wiedziałam jak rozwiązać problem, to to tylko wspomagało moje spadanie w przepaść.
Więcej czasu spędziłam u psychologów i pedagogów niż na lekcjach. Złamane miałam i ciało i umysł.
Nie o tym jednak chcę opowiadać...
A o tym, że teraz mam prawie 24 lata, a jestem zupełnym przeciwieństwem siebie z czasów nastoletnich. Oczywiście, ludzie się zmieniają.
Ale ja stałam się obojętna, bezuczuciowa, zimna i smutna. Nienaturalnie. Śmierć, wypadki, rozczulające sytuacje, romantyzm - nie wywołuje to we mnie żadnych reakcji (wyjątki mogę policzyć na palcach jednej ręki).
I to tego mam dość, a z drugiej strony, wiem, że gdyby nie to, mogłabym nie znieść pewnych życiowych sytuacji.
Chciałabym czasem zobaczyć czy wieczna szarość jest lepsza niż jaskrawe kolory emocji. Chciałabym się przekonać, czy chciałabym wrócić do normalności. Zakochiwać się, skakać z radości, mieć złamane serce, być targana różnymi emocjami.
Ostatnie 'targnięcie' miało miejsce 5 lat temu. O tamtej pory odczuwam tylko odcienie szarości i złość. To wkurzające, zwłaszcza, że jest równie niewielka ilość osób, które o tym wiedzą, jak ta, która pobudza we mnie uczucia.
Pragnę dodać - ja się nie żalę. Ja się zastanawiam na 'papierze'. :)
(...)
To jest zabawne. Jak wspomniałam wyżej, jestem już dużą dziewczynką, a mama mimo to naskakuje na mnie, że nie powinnam oglądać seriali pokroju Gry o Tron, Tudorów, Borgiów i tym podobnych bo... jest tam za dużo seksu.
Zawsze bawi mnie to niezmiernie, dzisiejszy świat w 90% opiera się na seksie, w "Rozmowach w Toku" mówią o 12-latkach w ciąży, a mnie ma zgorszyć to, że XVI-wieczny król angielski miał kochanki? Plażo, proszę.
Moje zamiłowanie do historii trwa od lat, a to, że większość znamienitych postaci była lubieżna, homoseksualna, perwersyjna i rozwiązła, no cóż... ja nic na to nie poradzę, a to nie dość, że prawda, to jeszcze dobrze się sprzedaje.
Zaczęłam pisać post na temat seriali. Obawiam się, że będzie długi. ;)

2 komentarze:

  1. Żalić możesz się mi ;) jestem do usług!
    Post o serialach? O! Nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja teraz jestem bardziej "szalona" niz za czasow liceum i dobrze mi z tym.. chyba potrzebowalam czegos takiego :)
    nie badz smutna.. na pewno da sie latwo odkopac w Tobie poklady emocji :)

    OdpowiedzUsuń