wtorek, 8 października 2013

VI

Long time no see, Mary...
Po tym zdaniu było wiele słów opowiadania o tym co działo się u mnie od czasu ostatniego wpisu.
Wykasowałam wszystko jednym kliknięciem, by powiedzieć tylko tyle - życie wywróciło mi się do góry nogami.
Znajduję się obecnie na urlopie dziekańskim (oficjalnie), a nieoficjalnie po prostu czekam na drugi semestr by ponownie podchodzić do chemii. Zrzucono mnie na pierwszy rok. Oczywiście, ja to wszystko nadgonię, nie mam wyjścia, nie będę studiować od nowa, nie ten kierunek, oł noł.
Straciłam szansę w tym roku na rozpoczęcie nauki w szkole fotograficznej dosłownie dzień przed spotkaniem wprowadzającym.
Musiałam podjąć pracę, no i zapylam teraz jako tania siła robocza w zoologicznym. Nie narzekam, zwierzątka lubię. O ile mycie kibli oraz noszenie 20kg worków to praca ze zwierzątkami.
No, ale od czasu do czasu pozwalają mi miziać świnki morskie (paskudne sukinsyny, swoją drogą).
Mogłam jednak dzięki temu, nie przejmując się nauką, powrócić do czytania o erekcjach Jaime'a Lannistera w kolejnej części Sagi Pieśni Lodu i Ognia.
Książę z bajki jest tak daleko, jak nigdy dotąd, a ja wylewam hektolitry łez, uzupełniając hektolitrami napojów wysokoprocentowych (w cukier albo C2H5OH).
Przejadłam w McDonald's cały pakiet kuponów rabatowych. Swój, znajomych oraz niekończący się pakiet z internetu. Odkąd otworzyli McCafe nie zadaję sobie trudu by przejść na drugą stronę ulicy do Starbucks'a - to McDonald's jest punktem krzyżowym naszych spotkań:
1) Stoi obok uczelni.
2) Zatrzymuje się obok tramwaj.
3) Zawsze jest po drodze.
I jeśli ja myślałam, że zaktualizowanie oprogramowania na xboxie jest najgorszym co może mi się przytrafić, to byłam w głębokim błędzie (wspominałam, że aby to zrobić, musiałam podłączyć telewizor oraz konsolę... na stole w kuchni?).
Każdy, z kim spędzam czas, powie Wam, że ostatnie 2 miesiące były największym skokiem na głęboką wodę, hardcores only.
Shuffle w odtwarzaczu nieustannie zapuszcza mi kawałek, przy którym eS wrzucał odkurzacz do basenu, narzekając, że wjechałby Lincolnem, ale go nie ma. Zawsze mu powtarzałam: "Ale masz basen, pało."
A to ja mam często wrażenie, że poniósł mnie melanż. Chociaż moje melanże przynajmniej należą do tych bezpiecznych. Ani nie mam kaca, bawię się dobrze, wyśpiewam się, wytańczę i mam z nich zawsze mnóstwo kompromitujących zdjęć.
Jutro pierwszy dzień będę sama w pracy, bez Moniki, która mnie uczyła. Polegnę. O ile tam w ogóle dojdę, bo ból z kręgosłupa przeszedł mi do lewej nogi.
Mam nadzieję, że chociaż wyśpię się spokojnie. A już za chwilę obejrzę nowy odcinek "How I Met Your Mother" - to jedyne szczęście, które spotyka mnie co tydzień, regularnie.
Powinnam chyba napisać post dedykowany serialom. To będzie większy materiał, jednak od jakiegoś czasu nosi mnie by to zrobić.

3 komentarze:

  1. Twoja notka to dla mnie dźwięk pesymizmu. Do szkoły fotografii możesz pójść w każdej chwili, a jeśli życie się przewraca to w końcu pełzając po ziemi podnosi się ;) Świń morskich akurat nie lubię :P Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. lubię kawę z maka, może nie jest tak zjawisko jak ta ze starbucksa ale za to tańsza i lepsza niż szczyny z żabki :D dasz sobie radę sama, może nie będą kazać ci szorować kibli i głaskać świnki morskie (kocham ich słodkie ryjaczki). trzymam kciuki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. tak, McDonald's punktem spotkań, skąd ja to znam :) choć za kawą nie przepadam.
    za serialami też nie, boję się uzależnień.
    głowa do góry Mary, nie daj się jesieni- ona lubi nas przybijać..

    OdpowiedzUsuń