wtorek, 3 września 2013

IV


Bo czasem tak jest, że czekasz na coś. W mózgu masz próżnię, dudniącą niewyraźnie, wciąż w szoku po poprzednich nowinach. Nie słyszysz głosów osób obok siebie, nie przyjmujesz do wiadomości, że dzieje się tak wiele, że to już jest koniec, że coś jeszcze jest, ale za chwilę może wypaść ci z rąk i potłuc się na drobne kawałeczki.
Nie wiem czy to szok czy przerażenie. Tego, że znowu trzeba zaczynać od początku.
Co prawda, nie mam jeszcze na 100% pewności tego, że nie uda mi się przekupić diabelskich służebnic z dziekanatu, jednak nowe początki zawsze noszą ze sobą strach, stres. Owszem, nutę ekscytacji także, jednak dobrze znacie to uczucie pierwszego dnia w nowej szkole. Gorzej jest z pierwszym dniem w nowym świecie i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze troszkę odsunąć to w czasie.
Cóż, sesja poprawkowa już dalej niż na półmetku - jeden egzamin przede mną, dwa za mną. Pomijając fakt, że oba oblane to cieszę się, że już niedługo koniec.
Dzisiejszy egzamin z mikrobiologii to jedna z większych kobył mojego szacownego kierunku. Dla szarego człowieczka jakiekolwiek zdanie z tej dziedziny to chińszczyzna.
Przyznam szczerze - dla mnie również.
Ćwiczenia laboratoryjne z tego przedmiotu to była naprawdę fajna sprawa, robiliśmy tony ciekawych rzeczy, hodowaliśmy własne bakterie, sprawdzaliśmy jakie z nich obecne są w naszym otoczeniu, a nawet bawiliśmy się takimi co świecą w ciemności. :)
W jakimś sensie przestałam traktować je jako coś obrzydliwego, czy też nieistniejącego. Stały się dla mnie raczej niewielkimi zwierzątkami, których życie studiuje się tak samo jak cykl życiowy kota, ryby czy człowieka. Nie było większych problemów z zaliczaniem rozległych wejściówek co zajęcia, a wykłady były przeciekawe.
Nic to jednak, egzamin był dla mnie maczkiem niezrozumiałych plam tuszu. Za to wynik był ostry jak skalpel.
Ja, E. oraz M. spędziłyśmy cztery godziny, popodłączane laptopami do gniazdek w McDonald's, z kubkami kawy, do północy rozwiązując testy. Niestety nie stałam się od tego mądrzejszym człowiekiem. Do przedmiotu również się nie zraziłam - mimo oceny niedostatecznej, nadal uważam te stworzonka za ciekawe, tym bardziej, że cały lipiec spędziłam w sanepidowskim laboratorium mikrobiologii, gdzie mogłam obserwować co owe istotki powodują w realnym świecie.
Co dały mi ostatnie dwa dni?
- Dowiedziałam się, że nie będę mikrobiologiem.
- Zwiedziłam jedną z najniebezpieczniejszych dzielnic Gdańska i poczułam powiew grozy na karku, gdy zakapturzone dresy śledziły nas wzrokiem.
- Dowiedziałam się też, że P. "chętnie sprzedałaby się eSowi nawet za gumę kulkę" (lol, wciąż nie wierzę).

2 komentarze:

  1. hahahahahahahahahah <3 nienawidzę Cię, aczkolwiek taka prawda i śmiem twierdzić że nie jedna poszłaby w moje ślady :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Hodowanie robaczków musi być dość ciekawe :D

    OdpowiedzUsuń